sobota, 9 marca 2013

Recenzja: Wayne Shorter „Without a Net”


Stało się. Wayne Shorter, jeden z ostatnich żyjących gigantów jazzu, członek zespołów Arta Blakeya, Milesa Davisa, lider Weather Report znowu nagrywa dla Blue Note Records. Na powrót do legendarnej wytwórni saksofonista kazał czekać 43 lata.

Z obecnym kwartetem występuje od roku 2000. To długo. Najdłużej ile grał Shorter w niezmienionym składzie. Już od 13 lat towarzyszą mu: Brian Blade na perkusji, John Patituci na kontrabasie i Danilo Perez na fortepianie. Razem wliczając w to najnowszy „Without a Net” nagrali 3 albumy i dali się poznać jako jeden z najznakomitszych kwartetów współczesnego jazzu.

Wciąż poszukują, nadal odrzucają konwencje i banały. Bo przecież zwykle jazz wygląda tak: sekcja rytmiczna gra constant tworząc stałe podłoże, a u góry latają rozimprowizowane dęciaki.

Tu jest zupełnie inaczej. Muzyka Shortera przeżarta jest improwizacją aż do gleby. Improwizują na równych prawach wszyscy członkowie kwartetu. Choć słowo improwizują można by zastąpić wyrażeniem: harują w pocie czoła z ogromną intensywnością.

Nie ma więc tutaj żadnego trwałego punktu oparcia (na co zresztą wskazuje tytuł albumu). Wszystko zawieszone jest w powietrzu, decyzje podejmowane są na bieżąco i często dosłownie w ostatniej chwili.

Rezultatem przyjęcia takiej filozofii gry i nadludzkich umiejętności wszystkich występujących tu postaci jest superświadoma dźwiękowa struktura. Nieskończenie i rozłącznie ruchoma we wszystkich swoich aspektach. Oglądająca samą siebie i sama do siebie się odnosząca. Niezwykle czuła i nieustannie konstruująca się od podstaw i przeobrażająca. Nie ma tu nic statycznego.

Ta muzyka potrafi się nagle załamać, zamyślić i ruszyć w zupełnie nieprzewidywalnym kierunku. To wszystko dzięki niewiarygodnej chemii, ocierającej się o telepatię zachodzącej między członkami zespołu. Ilość wymienianych i przetwarzanych informacji, komunikatów, gestów, znaków mniejszego czy większego kalibru jest wprost porażająca.

Wiele tu grania na pograniczu dysonansu, rytmicznych połamańców, niepokojącej atmosfery. Za to ostatnie w wielkiej mierze odpowiada grający na fortepianie Danilo Perez. Brian Blade z kolei momentami wybucha tak gwałtownie i porywczo, że zaskoczony słuchacz podskakuje na fotelu.
Sam Shorter gra głównie na wysoko brzmiącym, piskliwym i szorstkim saksofonie sopranowym. Jest taki moment w 23 minutowym Pegasusie, który stanowi punkt centralny nagrania, kiedy Wayne Shorter zaczyna grać solo, a Pattituci gra groove tak nieoczywisty i zręczny, że aż któryś z członków zespoły krzyczy głośno: „oh, my god!”.

Jest w tym okrzyku zachwyt, ale i odrobina przestrachu, właściwego obcowaniu z czymś zupełnie niezwykłym.

Trudna to muzyka, wymagająca jak diabli, a w dodatku jakby nieuchwytna. Tak żywa i świadoma, że zdaje się zmieniać pod wpływem faktu bycia słuchaną. Autor recenzji też trochę się jej boi, lecz jeszcze bardziej nią zachwyca. I tylko raz po raz pokrzykuje: „o mój Boże!”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz