Stało się. Wayne Shorter, jeden z ostatnich żyjących gigantów jazzu, członek zespołów Arta Blakeya, Milesa Davisa, lider Weather Report znowu nagrywa dla Blue Note Records. Na powrót do legendarnej wytwórni saksofonista kazał czekać 43 lata.
Z obecnym kwartetem występuje od roku
2000. To długo. Najdłużej ile grał Shorter w niezmienionym składzie. Już
od 13 lat towarzyszą mu: Brian Blade na perkusji, John Patituci na
kontrabasie i Danilo Perez na fortepianie. Razem wliczając w to
najnowszy „Without a Net” nagrali 3 albumy i dali się poznać jako jeden z
najznakomitszych kwartetów współczesnego jazzu.
Wciąż poszukują, nadal odrzucają
konwencje i banały. Bo przecież zwykle jazz wygląda tak: sekcja
rytmiczna gra constant tworząc stałe podłoże, a u góry latają
rozimprowizowane dęciaki.
Tu jest zupełnie inaczej. Muzyka
Shortera przeżarta jest improwizacją aż do gleby. Improwizują na równych
prawach wszyscy członkowie kwartetu. Choć słowo improwizują można by
zastąpić wyrażeniem: harują w pocie czoła z ogromną intensywnością.
Nie ma więc tutaj żadnego trwałego
punktu oparcia (na co zresztą wskazuje tytuł albumu). Wszystko
zawieszone jest w powietrzu, decyzje podejmowane są na bieżąco i często
dosłownie w ostatniej chwili.
Rezultatem przyjęcia takiej filozofii
gry i nadludzkich umiejętności wszystkich występujących tu postaci jest
superświadoma dźwiękowa struktura. Nieskończenie i rozłącznie ruchoma we
wszystkich swoich aspektach. Oglądająca samą siebie i sama do siebie
się odnosząca. Niezwykle czuła i nieustannie konstruująca się od podstaw
i przeobrażająca. Nie ma tu nic statycznego.
Ta muzyka potrafi się nagle załamać,
zamyślić i ruszyć w zupełnie nieprzewidywalnym kierunku. To wszystko
dzięki niewiarygodnej chemii, ocierającej się o telepatię zachodzącej
między członkami zespołu. Ilość wymienianych i przetwarzanych
informacji, komunikatów, gestów, znaków mniejszego czy większego kalibru
jest wprost porażająca.
Wiele tu grania na pograniczu dysonansu,
rytmicznych połamańców, niepokojącej atmosfery. Za to ostatnie w
wielkiej mierze odpowiada grający na fortepianie Danilo Perez. Brian
Blade z kolei momentami wybucha tak gwałtownie i porywczo, że zaskoczony
słuchacz podskakuje na fotelu.
Sam Shorter gra głównie na wysoko
brzmiącym, piskliwym i szorstkim saksofonie sopranowym. Jest taki moment
w 23 minutowym Pegasusie, który stanowi punkt centralny nagrania, kiedy
Wayne Shorter zaczyna grać solo, a Pattituci gra groove tak
nieoczywisty i zręczny, że aż któryś z członków zespoły krzyczy głośno:
„oh, my god!”.
Jest w tym okrzyku zachwyt, ale i odrobina przestrachu, właściwego obcowaniu z czymś zupełnie niezwykłym.
Trudna to muzyka, wymagająca jak diabli,
a w dodatku jakby nieuchwytna. Tak żywa i świadoma, że zdaje się
zmieniać pod wpływem faktu bycia słuchaną. Autor recenzji też trochę się
jej boi, lecz jeszcze bardziej nią zachwyca. I tylko raz po raz
pokrzykuje: „o mój Boże!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz