Tak w istocie jest. Saksofon Davida Ware'a wyłamuje się z szeregu równo do tej pory stąpających ścieżek instrumentów.
Początkowo krąży wokół nich. Coraz jednak swobodniej. Aż do granic słuchalności. Wzbiera szarpiąca fala emocji - złości, bólu, bezsilności. Pęka cała struktura.
Na koniec Ware zdaje się być jednym wielkim wstydem. Jakby zreflektował, że powiedział za dużo.
To jednak mylne wrażenie. To blues w najczystszej postaci. Przynosi więc ulgę.
Kamień spada z serca. Jesteśmy wolni.
Chciałoby się taki saksofon zaprosić na piwo, żeby pogadać tak szczerze, sam na sam. Na pewno powiedziałby coś ciekawego.
OdpowiedzUsuń