Mewa Chabiera pląsa boso na scenie.
Raphael Rogiński pochyla się nad gitarą. Szpura wierci się za zestawem
perkusyjnym. A Ola Rzepka z pewną dozą nieśmiałości uderza w klawisze
Hammonda. Cóż to za zebranie, zapytacie. Toż to nic innego jak zespół Wovoka, występujący chybko w Pięknym Psie.
Koncerty Wovoki reklamowane są jako
pewnego rodzaju seans spirytualistyczny, podróż do praźródeł muzyki, czy
hołd dla kultur transowych. W istocie, jest to nic innego jak mocno
archaiczny blues, zagrany jednak nowocześnie, z repetycją mającą na celu
wywołać efekt hipnozy.
Wokalistka, na oko bardzo miła
dziewczyna, głos miała niski, mocno modulowany. W zasadzie bardziej
rockowy niż bluesowy, jazzowy czy inny. Mewa śpiewała bardzo
ekspresyjnie, momentami zdzierając gardło na całego i odpływając gdzieś
daleko w nieznane przestrzenie. Najlepiej brzmiała przy takich
klasycznych starociach jak „Hard Times Killing Floor”.
Raphael Rogiński to z kolei
człowiek-zagadka. Na pierwszy rzut oka jakby szarpidrut. Gra brudno,
często na otwartych strunach przy mocno przesterowanym brzmieniu.
Artykulacja zupełnie rozmyta, solówki grane na jednej strunie. Wszystko u
niego ostatecznie sprowadza się do pomysłowej repetycji pojedynczego
dźwięku czy frazy. Na początku nie wiadomo czy tak chce, czy inaczej nie
potrafi.
Potem jednak przychodzi olśnienie.
Człowiek zaczyna rozumieć jak oryginalny i interesujący jest to artysta.
Posługujący się nie tylko indywidualnym językiem, ale znacznie szerzej –
definiujący własną estetykę. To on właśnie stanowi podstawę brzmienia
Wovoki. Projektu na polskiej scenie nietypowego i któremu warto
przyglądać się bacznie.
19 września. Kraków. Piękny Pies. Było naprawdę interesująco!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz