Stoję przed kaczmarczykowymi drzwiami.
Nikt nie otwiera. Przede mną czarny napis „Bass players don’t fret”. To
więc na pewno tu. Dzwonię. Czekam. Myślę sobie – nici z tego wywiadu.
Obracam się na pięcie i odchodzę. Nagle słyszę za sobą wołanie. Zza
framugi wyłania się głowa nieco zaspanego pianisty. Przeprasza i
tłumaczy – to dlatego, że wczoraj było tak grubo! (wywiad miał miejsce
po pierwszym koncercie kwietniowego cyklu Directions in Music).
I zaczyna opowiadać o tym jak
siedzieli do 6 nad ranem i jammowali z muzykami w Harris Piano Jazz Bar,
a także o tym, że Polska nie jest złym krajem do grania muzyki
improwizowanej.
Naszym narodowym przyzwyczajeniem jest
narzekanie. A nie jest wcale źle. Jeśli zakładasz, że chcesz być
muzykiem, to możesz z tego wyżyć. Polska to jeden z nielicznych krajów,
gdzie jest to możliwe. Przy czym, „wyżyć” to bardzo adekwatne słowo.
Najlepiej zapomnieć o perspektywach na duże mieszkanie i luksusowy
samochód. I trzeba pamiętać jeszcze o jednym – muzykiem się jest na cały
etat. Wstaje się rano, ćwiczy, komponuje. Tylko w ten sposób można coś
osiągnąć. Jeśli mówimy o problemach, to trzeba powiedzieć, że w Polsce
coraz wyraźniej brak porządnej edukacji muzycznej. Widać, że moje i
młodsze pokolenie jest mniej umuzykalnione od pokolenia naszych
rodziców.
Mówisz o tym pokoleniu, które na niespotykaną w historii skalę spotyka się wokół muzyki w klubach, pubach czy na koncertach?
To prawda, ale w tych miejscach muzykę
traktuje się jedynie jako formę rozrywki. Bez świadomości, że to jest
sztuka większa. Obecnie klubem muzycznym nazywa się miejsce, gdzie idzie
się poimprezować a za muzykę odpowiedzialny jest DJ, któremu wydaje
się, że gra, a on po prostu puszcza kawałki.
Zaraz, zaraz. Sam ostatnio grywasz z DJ’ami.
Tak, ale z takimi, którzy rzeczywiście
są muzykami. Różnica jest miażdżąca. Do niedawna myślałem, że DJ po
prostu puszcza muzykę z deck’ów. A to bardzo duża sztuka. Jak za konsolą
siądzie, ktoś kto się na tym zna, to ludzie na parkiecie po prostu
dostaną „kota”! Tempo interakcji i dynamika zwala z nóg.
A może mała popularność muzyki ambitnej takiej jak „jazz” wynika stąd, że po prostu źle się to słowo kojarzy.
Z pijaństwem i narkotykami? To już historia. Wiele się od tego czasu zmieniło, choć zdarzają się „wyjątki”.
A może raczej przywodzi na myśl coś trudnego i niezrozumiałego? Coś, co stawia się bliżej muzyki klasycznej niż rozrywkowej.
Nie wiem czy tak jest. Współczesne
pokolenie muzyków świetnie się bawi. Wcześniej, Stańko czy Muniak też
potrafili „elegancko jechać po bandzie”. To byli poważni rocknrollowcy.
Ja oczywiście też się bawię. Ale jednocześnie traktuję to śmiertelnie
poważnie (śmiech). Po prostu wiem, że jak nie wstanę o 8 rano i nie będę
zapieprzał w ćwiczeniówce, i nie przywalę później grubym soundem na
koncercie, za który publiczność zapłaciła, to będę zwyczajnym oszustem.
Dla mnie w byciu muzykiem, ważne jest,
żeby uświadomić sobie, że wcale nie musisz nim być. Wtedy muzykę gra się
najlepiej. Na tym polega cały paradoks. To zupełnie coś innego niż
mówią w szkołach muzycznych, gdzie wpajają Ci, że masz wchodzić raz po
raz na estradę, a najlepiej być solistą błyszczącym w świetle
reflektorów. Po prostu nie można za bardzo chcieć. Potrzebny jest
balans.
Może na tym właśnie polega problem polskiej reprezentacji w piłce nożnej.
Powiem tak, nie kopmy leżącego. Sytuacja
się nie broni od wielu lat. Na piłkarzach ciąży wielka presja, m. in.
wynikająca z faktu, że swoją grą muszą rozliczyć się z ogromnych
pieniędzy, które zarabiają. Największy szkopuł tkwi jednak w tym, że za
nisko wytyczamy sobie pułap. Myślimy, że chcemy być jak Boniek, ale nie
przyjdzie nam do głowy, że możemy być jak Ronaldo. Kwestia punktów
odniesienia. Jeśli myślisz o małym fiacie, musisz marzyć o mercedesie.
Gdybym ja zakładał tylko, że chce osiągnąć względny sukces w Polsce, to
prawdopodobnie, do niczego by nie doszło.
Co więc zakładałeś?
Żeby grać, grać i grać. Jeśli umiesz
rozmawiać z ludźmi, a przede wszystkim umiesz słuchać rad bardziej
doświadczonych, to jesteś w stanie robić rzeczy, które wydawały się nie
do ruszenia. Mamy świetnych muzyków, którzy tworzą naprawdę imponujące
rzeczy, głównie za granicą. Ale punkty odniesienia mamy jakie mamy.
Jak się czujesz, kiedy ktoś mówiąc o Tobie używa określenia „nadzieja polskiego jazzu”?
Był taki czas, kiedy mi to bardzo dobrze
robiło. To naturalne, że rośnie pewność siebie, kiedy ktoś kilka razy
powie, że to co robisz jest dobre. Ale ostatnio zauważyłem, że tego typu
komplementy wprawiają mnie w duże zakłopotanie. Największym
przeciwnikiem w świecie dźwięków jest pochlebca. Kompletnie odrywa od
rzeczywistości.
Ostatnio panuje taka moda, żeby wmawiać
wszystkim wokół, że się robi coś nowego. A przecież żaden z artystów,
którzy popychali muzykę do przodu, nie mówił bez końca o tym, że
popychał ją do przodu. To się po prostu działo. Przychodzi na przykład
taki dwudziestoletni adept i sam sobie wystawia bałwochwalczą ocenę. Ja
się wtedy pytam – na podstawie czego? To brak szacunku do ludzi bardziej
doświadczonych mających zapas artystyczny. Jeśli ktoś jest na scenie
powiedzmy 15 czy 20 lat dłużej, to po prostu musi być lepszy. Nawet
gdybym osiągnął nie wiadomo jaki sukces, komercyjny czy artystyczny, to
bym ostro sobie przyżartował, gdybym obwieścił światu, że mogę się
równać z Możdżerem. W ten sposób to nie działa.
W 2002 roku zostałeś laureatem
festiwalu Jazz Juniors. 10 lat później jesteś jego dyrektorem
artystycznym. Jest tu jakaś symbolika?
Ja z tym konkursem byłem związany od
zawsze. Przeszedłem chyba przez wszystkie etapy: byłem w komisji
kwalifikacyjnej, w jury (kilkakrotnie) i wygrałem konkurs w 2002 roku.
Rok wcześniej też brałem udział, ale zostałem zdyskwalifikowany. Miałem
też zaszczyt wystąpić jako gwiazda festiwalu po wydaniu płyty w ACT-cie.
Krakowskie środowisko muzyczne jest
ewenementem na skalę Polski. Nie zawsze potrafimy się promować, a mamy
przecież tu świetnych muzyków. Moim marzeniem jest, żeby festiwal był w
stanie coś w tej kwestii zmienić. W zeszłym roku przyjechało sporo osób,
dziennikarzy, z całej Polski i zza granicy, widzieli konkurs i jak
patrzyli na to środowisko krakowskie, słuchali jammów i byli pod dużym
wrażeniem poziomu artystycznego naszych muzyków! Ciężko znaleźć inne
miasta, gdzie codziennie grana jest muzyka jazzowa na żywo – jest Piec
Art, Harris Piano Jazz Bar, czy Jazz Club u Muniaka. Gra się tu naprawdę
na wysokim poziomie.
Chciałbym zapytać Cię jeszcze o plany wydawnicze.
Czas pokaże. Jak na razie czekam na uśmiech losu. Zastanawia tylko sam fakt samego sensu wydawania płyt w obecnej koniunkturze.
Tak przeważnie wygląda życie muzyka. Co kilka lat wydaje autorską płytę.
Tak faktycznie jest, a może raczej było.
Muzyk nagrywał płyty, ale robił to dlatego, że ktoś tego potrzebował.
Ktoś te płyty kupował. Pamiętam czasy, kiedy każdy miał swoją kasetę,
później minidisc, a później CD. Jak się zaczęły czasy internetu i
komputerów, to wszyscy mieliśmy już wspólne pliki. Słowo „kradzież”
zamieniło się więc na „piractwo”, a te z kolei już na zupełnie niewinnie
brzmiące wyrażenie „udostępnianie plików znajomym”.
Jeśli ktoś mi zasponsoruje takie
działania, jestem gotowy do nagrania nawet 10 płyt w tej chwili.
Różnych, z różnymi unikalnymi projektami. Jednak, jeśli ma to odbyć się
na zasadzie – „nagraj płytę, a ja ją chętnie ściągnę”, to ja dziękuję.
Na ostatnią wydałem 70 tysięcy złotych swoich życiowych oszczędności.
No tak, ale ta płyta pchnęła Twoją karierę do przodu. Jest jakoś tak, że muzycy są postrzegani przez pryzmat swoich płyt.
Ja to robię przez facebooka i youtube’a.
Mogę nagrać koncert, puścić w sieć i ludzie zobaczą w jakiej formie
jestem. Wolę kupić sobie nowy instrument, popłacić zaległe rachunki, niż
brać kolejny kredyt i bawić się w nagrywanie muzyki do „spiracenia”.
Przez czas 15stu lat koncertowania nie dorobiłem się własnego
fortepianu, co jest nadal moim niespełnionym marzeniem.
Wolę prezentować i realizować nowe
projekty. Od września 2010 roku w ramach cyklu „Directions In Music”
zaprezentowałem 18 projektów z udziałem najznakomitszych artystów
polskiej sceny improwizowanej.
A najbardziej lubię skoczyć do
ćwiczeniówki, pograć, posiedzieć ze swoimi muzykami z zespołu. Nie mam
już obsesji, żeby grać z tymi nieosiągalnymi, zza granicy. Jammujemy w
stałym składzie. To ma ogromną wartość. Tak tworzy się się chemia. To
niesamowite, kiedy nie liczysz czasu, robisz przerwę, a po chwili
spontanicznie uderzasz akcent czy wchodzisz z melodią równo ze
wszystkimi. Tak jakbyśmy razem podjęli i zakomunikowali sobie
nieświadomie tę decyzję. Nie ma nic wspanialszego w muzyce
improwizowanej!
Chciałbym aby ten rok okazał się na tyle
łaskawy, że ukazałoby się moje nowe autorskie wydawnictwo z gotowym
obecnie projektem Audiofeeling Trio. W lipcu będą miały również miejsce
dwie premiery. Pierwsza to projekt z Grzechem Piotrowskim, Poogie
Bellem, Hadrien Feraud i Patchesem Stewartem, w którym wezmę udział.
Druga to mój nowy Ethno Collective z udziałem Mino Cinelu, Theodossi
Spassov’em, Jorgosem Skoliasem i Grzechem. Wakacje spędzę pracując 3
tygodnie z World Orchestra Grzecha Piotrowskiego gdzie będziemy
przygotowywać festiwal na Cape Verde u wybrzeży Senegalu. Podsumowaniem
tej całorocznej intensywnej pracy będzie najbliższy Festiwal Jazz
Juniors, który w tym roku zapowiada się imponująco. Szczegóły wkrótce.